— Dobrze. Spróbuję! Zdaje się, że najlepiej pamiętam monolog... Deklamowaliśmy go w młodości za pięknych dni Aranjuezu...
— Czyj? — pytał ze drżeniem Zaremba.
Ale Pankracy znów umilkł. Wyprowadzono go na spacer. Potem krótko odpowiedział, że powie wieczorem, gdyż Bazyliszek...
Istotnie Bazyliszek coś zwęszył i latał po korytarzu, jakby połknął blekotu. Zaremba zwątpił, aby nawet wieczorem udało mu się cokolwiek dowiedzieć.
Gdy jednak, zapadł nuok, Pankracy zawołał go:
— Słuchaj!...
Być albo nie być, to wielkie pytanie.
Jest li w istocie szlachetniejszą rzeczą
Znosić pociski zawistnego losu,
Czy też stawiwszy czoło morzu nędzy,
Przez upór wybrnąć z niego?
Umrzeć... zasnąć...
Urwał.
Wzdłuż ścian na zewnątrz przepełznął wąż-dozorca i aksamitnymi ruchami odsuwał po drodze okienka.
— Dalej! — niecierpliwił się Zaremba, gdy kroki oprawcy ucichły.
— Dalej... nie pamiętam...
— A... o... Ofelii!... Coś o... Ofelii?...