— O... Ofelii?!... Nie, nic nie pamiętam!
Znów długo nic odpowiadał, wreszcie zastukał łagodnie...
— Wiesz co: lepiej byś przypominał sobie... jakie formuły matematyczne... albo trochę... z astronomii... Doprawdy... To lepsze dla zabicia czasu!
Zaremba odsunął się od ściany i już więcej nie stukał dnia tego.
Nazajutrz od rana przemyśliwał, jak wycisnąć z tych więżących go kamienisk to, co mu teraz potrzebniejsze było nad życie; jak wyrwać, wydostać wiadomości z gardzieli potępieńca, co mieszkał obok?
Machinalnie spełnił robotę oczyszczenia i wymiecenia celi, machimalnie odbył przechadzkę, tak, że nie był w stanie przypomnieć sobie, czy śnieg dziś pruszył, czy słońce świeciło na dworze?... Wszystko co czynił, wydawało mu się czemś pośredniem, względnem, pomocniczem, co niby zwiewna woalka, ukrywało istotną treść, rzecz samą w sobie, przenikliwą, niepokonalną duszę nieskruszonego, tajemnego dążenia. To próbował jak »jogg« indyjski wysyłać wolę swą w pościg, narzucać ją niewiadomym, przenikać przez kraty, przez żelaza, skróś opon kamiennych... To wierzył, to wątpił... Szeptał rozkazy niedostrzegalnym
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/254
Ta strona została przepisana.