w swą gwiazdę... Wypytywał się, sprawdzał, uczył się na pamięć, trudniejsze miejsca zapisywał drobniuchno na ścianie dawniej zdobytym rylcem... Poczem w upatrzonej chwili o zmroku głośno wystukiwał innym odtworzone ustępy...
Dzień cały to tu, to tam potrzaskiwał więzienny telegraf... W zachowaniu się więźniów przejawiła się jakaś dobroć radosna, ustępliwość pogodna, która przeraziła swą niezwykłością dozorców... Bazyliszek denuncyował o tem dyrektorowi:
— Coś knują, jaśnie panie, coś knują!... Może ucieczkę...
Dyrektor uśmiechał się lekceważąco.
— Może bunt nieprzewidziany... Wszystkiego po nich spodziewać się można...
— Złap, a już ja zrobię porządek!...
Gruby nie mógł dać sobie rady, zrozpaczony co chwila wołał »starszego« i straszył żołnierzami...
Więźniowie szyderczo milczeli...
— Który?... który?... — dopytywył się groźnie »starszy«.
— Wszyscy!...
— Ee!... Głupiś!... Niepołrzebnie tylko zwierzchność niepokoisz!...
Bazyliszek przyczaił się; udawał, że nie zwraca już wcale na stukanie uwagi...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/256
Ta strona została przepisana.