cych... Odszedł nieznany, gdyż nikt z więźniów nie znał, jak się okazało, jego oblicza...
Gdy coś ciężkiego przenoszono hałaśliwie wzdłuż korytarza, domyślił się Zaremba, że to ciało nieboszczyka i z palącą goryczą przysłuchiwał się: czy brzęczą kajdany? Czy oswobodzono nareszcie te trupie, cienkie piszczele z łańcuchów? Czy też legły one razem z nimi na dnie trumny, jak stygmat wieczystej niewoli...
— Tak wszyscy będziemy! Hańba synom człowieczym! — szepnął.
Mroźny, granitowy jakiś spokój zastąpił w nim niedawne wzburzenia.
— Co tak cicho?... Dlaczego nie odpowiadają? Polękali się, czy co?...
Zastukał głośno, wyzywająco na Pankracego.
— Co? — zapytał ten po długiem czekaniu.
— Czy dopuszczono do niego przed śmiercią kogokolwiek?
— Z naszych nikogo. Był podobno więzienny duchowny...
— Wywlekli go jak psa... Słyszałeś?
— Słyszałem.
— Co poczniemy?...
— Dziwny jesteś: cóż możemy począć?...
— Wszystkich nas czeka to samo...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/268
Ta strona została przepisana.