— Zapewne. Może nawet gorzej.
— Proponuję rzucic się na straż... Uciekać...
— Rzucić się na straż? Oszalałeś?... Któż się rzuci?... Ty?... Z twoją nogą kulawą od rany?... Albo ja, który sam się ledwie dźwigam i co dzień próbuję, który z zębów dziś wypadnie mi z gnijących dziąseł?... Większość jest w takim stanie... A zresztą: wyrwiemy się z kazamatu, a co dalej... Tam żołnierze... Mur na 20 stóp wysoki... Bez pomocy z zewnątrz niepodobna... A komunikacyi żadnej...
— Trzeba jednak coś przedsięwziąć...
— No... no!... Dość!... wiesz pan, że nie wolno... Proszę przestać... I mnie za to nie pochwalą!... — zagadał Grubas, otwierając niespodzianie klapę.
Ton głosu łagodny, tytuł »pan« podziałały uspokajająco na Zarembę. W milczeniu odszedł od ściany. Rysiemi oczyma wodził po murach, podłodze i kratach, jakby je oglądał od nowa.
— Aby stąd się wyrwać... A tam, co los da!... Można na mur zarzucić sznur skręcony z bielizny... Tu, za naszem więzieniem straż nie chodzi... Wyjść po wieczornym roncie — cała noc czasu!... A lepiej jeszcze wykopać tunel aż za mur... nazewnątrz!... Można wyciąć asfalt w podłodze, wyważyć cegły i dostać się
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/269
Ta strona została przepisana.