Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/270

Ta strona została przepisana.

pod fundament... Zrobić to należy pod siedzeniem i stołem... Tu najmniej widać i najbliżej do muru... Tylko czem?
Znów rozpoczął badanie celi cal po calu, nie pomijając najmniejszego kącika, najmniejszej szczelinki, wrębka, załomu... Wszystkie przedmioty obejrzał z niesłychaną, przenikliwą, skupioną i ostrą jak dziryt uwagą.
Nie znalazł nic odpowiedniego... Twardy, zwarty dokoła głaz, przeciw któremu miał jeno paznokcie i zęby. Poddał się chwilowej rozpaczy, cisnął się z pięściami na ścianę, bił ją, wodził po niej drgającemi dłońmi, gdy nagle usłyszał z przerażeniem z tamtej strony takie same ruchy... Ochłonął. Z zaciętemi ustami, ze zmarszczoną brwią, ze skamieniałą od wysiłku twarzą znów rozpoczął poszukiwania... Chodził, oglądał, dotykał wszystko po raz dziesiąty i setny. Bał się, że to się stanie z czasem jego manią, jego zmorą, a jednocześnie rozumiał, że to jedyna ucieczka przed czemś jeszcze gorszem, czego widmo stało tuż tuż za progiem. Nagle wykrył, że żelazne siedzenie jest podparte i przymocowane do ściany grubą, wygiętą sztabą. Wielka zardzewiała mutra spajała łapę podpory z blatem ławeczki. Wicher myśli gorących i niespokojnych, jak płomienie wydętego burzą pożaru, zakotłował się w mózgu więźnia. Wstał,