Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/274

Ta strona została przepisana.

na uczynku. Gdy rewidował celę w czasie jego spaceru, wszystko znajdował w porządku, zaś pytać się uważał za niestosowne i bezskuteczne.
— He! Bawi się! Niech się bawi, aż go »ustukam!«
I nagle w tej niemocie tryumfującej, w tej żywej śmierci, w tym bezgłosiu pobitych i konających zabrzmiał pewnego wieczoru śpiew... wolności! Spiżowy hymn wyzwolenia...
Śpiewał sąsiad Zaremby. I bynajmniej nie krył się z tem, przeciwnie: usta przyłożył do »judasza« i ryczał jak bawół. Gdy zdumiony Bazyliszek próbował doń zajrzeć, plunął mu przez otwór w oko... Tego było zawiele. Dozorca otworzył klapę i pchnął śpiewającego tak mocno, że ten potoczył się aż pod ścianę; rychło jednak skoczył napowrót ku drzwiom i chlustnął w okienko wprost w twarz Bazyliszkowi wodę przygotowaną w kubku. Więźniowie przylepieni uchem do swych drzwi słyszeli wybornie to chluśnięcie i dziki okropny śmiech współwięźnia, który przejął ich dreszczem. Klapa zatrzasnęła się, ale śmiech nie ustał... i przeszedł w krzyk rozdzierający, męczeński, wołanie nieustanne a rwące się i wstrząsające jak przerywany tok wysokiego napięcia...
Zaremba zastukał na dozorcę.