— Nie... ja nie umrę... Nie ucieknę... Niech mnie sami zabiją!
Pankracy umilkł. Zaremba słyszał, jak w dali stukali gorączkowo, porozumiewając się więźniowie, jak krążył po korytarzu Bazyliszek i zaglądał doń co chwila przez »judasza«.
Zaremba leżał twarzą do podłogi, nie ruszał się, krew sączyła się zeń na asfalt i utworzyła tam czarną kałużę... Przyniesiono obiad... Dozorca otworzył łóżko, Zaremba nie zmienił pozycyi... W parę godzin potem przyszedł felczer więzienny...
— Niech pan wstanie... niech pan położy się na pościeli... Doktór prosił i pan dyrektor pozwolił!
Zaremba nie drgnął. Felczer pomacał mu puls, wzruszył ramionami, oczyścił cokolwiek rany z drzazg, z kawałków zmartwiałej skóry i wyszedł.
Pankracy oznajmił Zarembie, że więźniowie postanowili rozpocząć głodówkę. Nic mu nie odpowiedział. Usnął na miejscu jak leżał i nie wiedział, jak się znalazł w nocy na posłaniu. Na plecach miał przylepiony jakiś plaster. Nie mógł już zasnąć. Słyszał, jak obok jęczał sąsiad, jak w dali pokasływali i pobrzękiwali łańcuchami inni. Myśli czarne, otchłanne jak ta noc szły odeń w ciemności...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/279
Ta strona została przepisana.