na roje zielonych wysp rozsypanych w około, na niebo obejmujące wszystko spokojną kopułą.
Westchnęła w cichem rozmarzeniu.
Spokój mąciły tylko głuche, nieprzerwane szumy rzeki.
Nawet baki, trzmiele i muszki przestały brzęczeć w przedwieczornej porze, nawet motyle gdzieś się pochowały. Pustynia cichła. Byli pośród niej sami, zupełnie sami, oddzieleni od świata i ludzi strugami bystrych potoków, zakryci przed ich wzrokiem szpalerami lasów... To nastrajało ich uroczyście, modlitewnie...
Stefan nie zaniedbywał jednak i spraw doczesnych. Na rozłożonych liściach łopianu postawił talerz z ugotowaną rybą, umieścił obok filiżanki z herbatą, garść sucharów i kęs przedziwnego, przejrzystego i żółtego jak miód topionego masła. Poczem chwileczkę przyglądał się z pod oka zamyślonej towarzyszce i cichutko zanucił:
»W srebrno-głosym dźwięku struny
Słychać serca jęk...«
Ocknęła się i uśmiechnęła.
— Po co pani myśli?... Albo ja panią po to tu przywiozłem!? Niech pani zapomni na godzinę o wszystkiem i odda się chwili obec-