Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/288

Ta strona została przepisana.



XI.

Ocknął się Zaremba dopiero w sali dużej i jasnej, gdzie stały rzędami biało zasłane łóżka. Przez wysokie okna o szkłach przeźroczystych wlewała się rzeka błękitu i słońca. W tym blasku do znaku topniały kraty grube i cienie szare szarych, niewesołych ścian.
— Żyjesz więc? — szepnął, leżący na sąsiedniem łóżku więzień.
— Kto pan jesteś?... Co to wszystko znaczy?...
— Jestem Pankracy...
— Pankracy?!... — zawołał, siadając Zaremba.
— Cicho. Ruszać ci się nie wolno. Ranił cię w głowę...
— A oni?
Pankracy milczał posępnie przez chwilę.
— Zabici...