Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/289

Ta strona została przepisana.

— Ach, Pankracy... Pankracy!... Przecież to będzie prawie... połowa nas... Połowa poległa!... — wyszeptał Zaremba i upadł na poduszki, płacząc jak dziecko.
Szkielet zsunął się ze swego łóżka i umieścił się koło niego na pościeli.
— Uspokój się, uspokój! Cóż robić?... Los... los!... Zawsze to zwycięstwo!... Zginęlibyśmy tam wszyscy!... Tutaj patrz: wszyscy... pozostali... wszystkich nas pomieścili... razem... Rozumiesz: razem!
Wskazał chudą jak piszczel ręką na wyschłe, straszne czerepy, które uniosły się z poduszek i ciekawie patrzały na nich zapadłymi oczodołami.
— Mamy słońce... mamy jedzenie dobre... mamy książki!... Patrz!
Mignął mu białą bibułą przed twarzą.
— Obchodzą się z nami... po ludzku!...
— Więc myślisz, że już nas nie zamkną?
— Zamknąć zamkną... Napewno zamkną... Może nawet sąd będzie... Ale wypoczniemy, nabierzemy sił... A walka to zdolność do przeczekania, przetrwania... Przecież i tam toczą się wypadki!... Często dzień, godzina stanowi o życiu... Bo rośnie się dla życia lata, a umiera się w jedną sekundę... Zawsze będzie czas na to!...