Ta strona została przepisana.
I.
Miał dosyć obczyzny, ale nie miał wcale pieniędzy. Musiał więc czekać, aż zginą śniegi, stopnieją lody, i ogrzana ziemia otworzy na wsze strony swoje drogi i swoje kryjówki. Wtedy pójdzie piechotą... Czekał spokojnie, cierpliwie, nikomu nie zwierzając się, przed nikim się nie skarżąc. Pisał jedynie od czasu do czasu krótkie, dosadne listy i posyłał je na daleki zachód. W listach stale brzmiała ukryta, ale niezłomna obietnica: czekaj! przyjdę!
Wzamian odbierał blade karteczki, z których unosiła się nikła, odurzająca woń znanych mu perfum, i których obojętne napozór wyrazy szeptały coraz cichszym, coraz bardziej zdławionym głosem:
— Och! prędzej... Kiedyż... kiedyż!... Sił już nie staje dla cierpień!...