Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/304

Ta strona została przepisana.

wilgoć, wydzwaniając na epoce uchodzący czas. Nie był wcale znużony i nie miał zamiaru odpoczywać. Przeciwnie, wzburzenie gnało go naprzód, a krople leśnej klepsydry padały mu jak wyrzut na płonące serce. Był zbyt blisko od wioski, od rzeki, i skrzydło możliwej pogoni mogło go tu jeszcze zagarnąć.
Wyjął z kieszeni mały kompas i zapalił zapałkę. Przy niepewnem jej świetle określił kierunek wpadliny. Uśmiech szeroki, radosny przewinął mu się po ustach, gdy spostrzegł wśród czarnych wyrw dalszy ciąg ścieżyny. Ogarka zapałki wszakże nie rzucił na ziemię, gdyż mógł go wydać, lecz schował go do kieszeni, gdzie miał grzebyk, scyzoryk, ołówek i... inne użyteczności...
Ruszył dalej i puścił wodze myślom radosnym o tem co ma przezwyciężyć. Piął się wolno po sromości jak ślepiec, macając przed sobą pososzkiem. Drożyna — trop zwierząt leśnych, wiodący z puszczy do wodopoju — co chwila rwała się, kryła wśród korzeni i mchów, pod arkadami niskich zarośli, paproci i ziela...
Dniało, gdy stanął na przełęczy. Wodnista płachta powietrza zabielała w szerokiej szczerbie rozłogu.
Z dymiących się mgieł, z brudnych mszy-