przedwiecznych lodowców... Po gąbczastych, wilgotnych widłakach, przez rude szczeciny wrzosów, po drobnolistnych jagodnikach, po rdzawych koronkach porostów, trącając nefrytowe baldachimy paproci, przekradały się kolorowe lisy, płowe łasice, białe, drobne jak ptaki, złe jak padalce gronostaje... Wśród ciemnych rosoch, wśród mroku siwego, jak ich futerko, przelatywały płochliwe wiewiórki, przesuwał się puszysty soból. Gniade sarny migały w przelotach, jak błyskawice, lub stały nieruchomo wśród pni sosnowych, podobne do rudosinych ich cieni... Chyży zając czaił się u ziemi, świecąc krwawemi ślepiami pod dozorem wiecznie bacznych słuchów wielkich, jak infuła biskupia... Niewidzialny niedźwiedź przewalał się wśród gęstwiny, łamiąc krzewy.
Zmęczony tułacz przyglądał się tym zjawom boru, poznawał ich skryte obyczaje, chuci i zabiegi, ich niestrudzoną walkę o istnienie i czerpał z nich niepożyte wzory cierpliwości, stałości, odwagi...
— Będę chytry, jak wąż, jak soból, jak lis... Będę chyży, jak sarna, czujny, jak zając, uważny, jak borsuk... Będę cichy i mężny, jak gronostaj...
— O, wolności! jakże łatwo cię utracić, lecz jak trudno zdobyć!... I jakże miła jesteś dla wszystkich!...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/307
Ta strona została przepisana.