Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/316

Ta strona została przepisana.

złoszczone koczury i zerwali się na nogi... Machali rękami, przysiadali, przytupywali, nie przerywając wrzasków... Biegnąc chyłkiem wśród krzewów, Wiktor oglądał się od czasu do czasu za siebie i widział, jak się bili pięściami, jak jeden padł, a drugi skoczył na konia i pomknął... Po chwili i ten drogi skoczył na konia i z wrzaskiem za nim popędził... Czas jakiś trwała szalona gonitwa, napełniając tętentem okolicę... Wiktor zatrzymał się i ukrył w krzewach, sposobiąc wrócić po odzież, lecz niezadługo ścigający jeździec pozostał daleko w tyle, konia zdarł, zawrócił i wolno pojechał na porzucony majdan. Tu zeskoczył z siodła, rzeczy w węzeł związał i, znowu wdrapawszy się na wysoką jak pagórek kulbakę, zaczął z wyciągniętą szyją, uważnie wśród zarośli krążyć.
Wiktor jeszcze niżej przy ziemi przywarował i ścisnął w garści znaleziony sęk. Jeździec zataczał coraz szersze kręgi, gdy nagle spłoszyła go odległa wrzawa i ognie, buchające na stepie. Stanął, posłuchał i stępa w tamtą stronę odjechał.
Gdy znikł, Wiktor wstał i, nie kryjąc się więcej, poszedł drogą ku przeciwległym górom. Przejmował go ziąb gniewu i rozpaczy.
— Co mu zrobią? Nic mu już więcej zrobić nie mogą!... Da się zaaresztoweć, byle do-