z kociołka nie spuszczał, po krtani mu przechodził widoczny spazm.
— Młodyś!... — mówił wolno stary, przyglądając mu się zmrużonemi oczkami. — Pewnie pierwszy raz? Bo pierwszy raz to boli jak dziewczynę, a potem nawykniesz, polubisz!...
Łyżkę do kociołka zapuścił, zamieszał, czerpnął, spróbował, znów zaczerpnął i ostrożnie na nią podmuchał.
— Na!... Przetrzyj kiszkę... A nie sparz się...
Wiktor pieczołowicie wziął łyżkę i pociągnął zupy zaprawnej mąką. Do ciemnego zastygłego jego wnętrza wlała się nagle struga błogiego ciepła... Spojrzał wdzięcznemi oczami na starego i zwrócił mu łyżkę.
— Dobrego po troszeczku!... — rzekł włóczęga.
Zdjął kociołek z ognia i odstawił go na bok.
— Niech się studzi, a ty powiedz, jak było.
— Szedłem przez step...
— W »gęsiej szyi«?
— Zapewne... tu... u tej drogi...
— Jakto? Eh! Mać!... Ty widzę, idziesz bez »sznurka«...
Wiktor zmieszał się.
Chwilkę mierzyli się oczyma podejrzliwie i wyczekująco...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/321
Ta strona została przepisana.