— Tylko co przeczytałem epistołę i zabierałem się do odwrotu... Jakże udała się wycieczka? — witał ją z wyszukaną grzecznością.
Stał przed nią z kapeluszem w ręku, wysoki, tyczkowaty z pochyloną głową, niedużą jak makóweczka.
— Wybornie, jak pan widzi! Oto mój plon!
Unikała spotkania z przenikliwem spojrzeniem jego siwych oczu.
— Kwiaty!... Za wiele kwiatów! — westchnął jak w operetce.
— O nie! Prócz kwiatów mam zdaje się początek migreny... Przepaliłam pewnie głowę na słońcu!...
— Tiens!
— Ale niech pan wstąpi, napijemy się razem herbaty.
— Późno już!... — bąkał, nie spuszczając z niej wzroku.
— To nic, na chwileczkę.
Postąpiła kroków kilka, lecz on pozostał na miejscu z kapeluszem przy piersiach.
— Proszę o kwiatek i o... dobranoc!...
— Ależ półtory mili drogi zrobił pan bez wypoczynku...
— Co jest przestrzeń? Przestrzeń jest względna kategorya... — żartował. — Przyjdę w tych dniach!...
Stała zmieszana.
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/33
Ta strona została przepisana.