Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/335

Ta strona została przepisana.

ruszały się jak srebrne jeże a rozdarte nozdrza zadrgały jak skrzydła potwornego chrabąszcza.
— Coś nie idzie twój stary... Nie udała mu się pewno »strzelanina«... Późno!...
— Owszem — idzie!... — odrzekł Wiktor, nasłuchując.
Na drodze niedaleko miękko cłapały postoły, cicho wtórzyły im uderzenia kosztura. W ciemnym otworze drzwi ukazała się wyleniała futrzana bermyca Wasylicza, a następnie i cała jego postać, podobna do kupy szarych łachmanów.
— A niech im Bóg da zdrowie!... Uszanowali należycie. Nadawali więcej, niż trza... Doskonałej wsi stróżujesz, stary... wybornie... doskonałej wsi. Sam nie oceniasz, jaki masz skarb!... Wszystko jest, wszystko w przenajlepszym porządku.. Widzieliście?!
Wyjął zza pazuchy dwie butelki wódki i miłośnie, pieczołowicie je na boku postawił. Roztkliwiony stróż przeżegnał się bogobojnie, wziął kociołek i, nie zwłócząc, ruszył po wodę do nocnej uczty.
Tymczasem Wasylicz wyciągał resztę zapasów: kołacze, pierogi, placki i rozkładał je przy ogniu. Był tam nawet cukier i herbata.
Podjedli sobie, napili się herbaty i dopiero