Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/337

Ta strona została przepisana.

ptak, ale z nieznanego kraju i »chamło« to ciągniesz, jakby cię ząb bolał.
— Nie martw się! — pochylił się dobrotliwie stróż ku młodzieńcowi. — Nie martw się... Jutro ja cię skieruję tu do jednej żołnierki, co cię za jedną noc pobytu ustroi... jak z morskiej piany wydmuchnie!... A i sama baba niczego... szero-o-oka... roz-łoży-sta!...
— Ho! ho! A może i mnie starego przy tej okoliczności nakarmi i napoi... — śmiał się Wasylicz.
— To się wie! Za ogiera i to rubla płacą...
— Ho!... Ho!... ho! Słyszysz, Ignac!... Kapitały zbierzemy, jak dobrze pójdzie!
Szczerze śmieli się, otwierając szeroko czarne starcze paszczęki i jeżąc siwe brody, tak że ginęły w nich doszczętnie i skurczone, pokiereszowane nosy i zmrużone, zaropiałe oczy i sieć zmarszczek potwornych, ryjących im twarze.
Szumski z cicha gwizdał, aby ukryć zmieszanie.

»Powiernuwsia ja z Sibiru,
»Nima mene doli,
»A zdajetsia nie w kajdanach,
»Jednakże w niewoli...«

Zaśpiewał nagle stróż głosem ochrypłym, nadpękniętym — jak z rozbitej beczki.