— Wolałabym, aby pan dziś wstąpił... Niech pan nie dziwaczy!... Przyszły gazety...
— Może mi pani udzieli przeczytane?
— Owszem. Chodźmy!...
Pomimo, iż u progu zapraszała go znowu serdecznie, uparł się i czekał na gazety pod drzwiami wciąż z kapeluszem jak tarcza przy piersiach i zlekka pochyloną głową.
Gdy znikła, po twarzy prześliznął mu się przykry obłok lecz rozwiał się rychło na dźwięk jej kroków.
— A więc jutro, albo pojutrze pan przyjdzie? — pytała, wręczając mu pisma.
— Niezawodnie!... Chyba, że stanie się coś, czego przewidzieć niepodobna...
— Naprzykład co?
— Naprzykład... naprzykład... — rozmyślał głośno. — Śmierć... albo... pieniądze, vulgo wizyta sąsiada jakuta, który zamierza grubo mię naciągnąć.
— Niech się nic nie stanie. Słyszeć o tem nie chcę. Niech pan przyjdzie. Chciałabym... — urwała.
— ?
— Pogadać z panem — dodała z mocnym rumieńcem.
Dotknął zlekka wyciągniętej ku sobie dłoni i skłonił się głęboko.
— W takim razie... przyjdę...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/34
Ta strona została przepisana.