zamajaczył jakiś cień, więc zastukał ostrożnie... Istotnie poza szybami zabielała brodata twarz chłopska... Wiktor ukazał mu giestem błagalnym na swe nagie ciało.
— Koszulę!...
Chłop znikł, po chwili wrócił i pokazał mu... siekierę.
Szedł noc całą z początku polami, a potem borem. Zjadł zabrane placuszki, znużył się, sposępniał. Zimny blask księżyca, zimna rosa nocna dokuczały mu. Miał zapałki, ale bał się rozpalać ogień, chciał ujść, o ile można, najdalej, a dzień przespać w gąszczach. Ze wstrętem, z fizyczną niemal odrazą myślał o tem legowisku, na zimnej ziemi, pod zimnemi gałęźmi, wśród szorstkich sęków i kłującego igliwia leśnej ściółki... Usiadł na osędziałym od wilgoci pniu, aby wypocząć. Zamyślił się o końcu swej wędrówki, o ciepłym zakątku, o pracy wyzwalającej, twórczej, o ludziach dobrych, sprawiedliwych, ukochanych... o duszach ognistych, potężnych jak grom... I zamyślił się o celu celów, o powszechnem szczęściu i weselu... Tutaj, w tym dzikim lesie, nagi i głodny mógł o nich my-