Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/343

Ta strona została przepisana.

wiatru i miarowo zaczynało szumieć nefrytowe morze, gdzie każdy liść, każdy pączek igliwia był kroplą, był falą...
Z duszy Wiktora osuwał się niepostrzeżenie jakgdyby mglisty welon. Wracało mu dawne, niepożyte, twarde uczucie, pokrewne siłom, które dźwignęły ten las...
— Chcę żyć!
Wyprostował się i smukły jak smerek, jak on okryty jedynie opaską gałęzi, ruszył przed siebie.
Drożyna niepostrzeżenie rozszerzyła się, rozwidniła i wywiodła go na kraj obszernej polany. Kędzierzawe zboża stały tam bez ruchu jeszcze blade od nocnej rosy. W dali czerniały ogrodzenia, płoty, budowle; w purpurze wyglądającej z za lasu zorzy wił się z komina gęsty słup dymu. Trafił widocznie do zamożnej, sybirskiej »zaimki«. Puszcza okalała ją w koło zwartym pierścieniem. Na skłoniu, za łączką, błyskała srebrna struga, a nad polami w podniebiu śpiewał skowronek.
Wiktor szukał chciwie oczami ludzi. Długo nie postrzegał nikogo, nareszcie niespodzianie tuż, blizko wyłonił się z za pagórka oracz. Para mocnych kasztanów ciągnęła bez pośpiechu drewniany pług. Chłop wielki, mięsisty, w perkalowej, kwiecistej koszuli i czar-