Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/345

Ta strona została przepisana.

— Poczekaj tu. Nata-a-lka! He! hee! — krzyknął w stronę zagrody.
— Ho! hoo! Naa-taal-kaa!...
— I-d-ę!...
Wiktor ukrył się w zaroślach. Po świeżo podoranej roli biegła w różowym »sarafanie« młoda dziewczyna, migając złotymi warkoczami; przed nią skakał, ujadając, łaciasty pies, a za nią w obłokach kurzu pędzili, poszturgując się wyrostek z dziewczynką w kusych wiejskich koszulinach. Otoczyli ojca. Ten opowiadał im wesołe zdarzenie i kiwał głową w stronę Wiktora. W tę stronę spoglądała ukradkiem i zasromana dziewczyna, chowając rozśmianą twarz w rękaw koszuli; w tę stronę zwróciły niebawem dzieci rozdziawione usta i oczy. Nawet pies przysiadł i, fajtając ogonem, mordę w tę stronę przekrzywił.
Wiktor nie mógł wstrzymać się od śmiechu. Nadzieja rychłego powrotu do ludzi wróciła mu dobry humor, innemi już zgoła oczyma spoglądał na dolinę. Wydała mu się śliczną. Dojrzał nagle, że obrzeża ją na podgaju girlanda liliowych dzwonków, bladych przylaszczek i żółtych jaskrów, że kwitną tam głogi, że dziki chmiel wiesza już na krzewach obrostnicy swe białe festony, że struga na łączce tworzy ciche zatonie, nad któremi