Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/346

Ta strona została przepisana.

czerwone porzeczki zwieszają łopiaste liście, ciemna olszyna chyli pnie rdzawe, a w których przeglądają się łobuzia krągłych, prątnych sitowi, mieczowych irysów i rzesze niezapominajek błękitnych jak woda. W dali, na drugim końcu wyrębu, dymiły się poczwarne wykroty świeżo wypalonej lady...
Jednocześnie zauważył Wiktor, że ogród przy chacie był duży i starannie ogrodzony, że gospodarskie porządki, obórki, śpichlerze były liczne i całe... Widocznie mieszkano tu rok cały.
Sporo upłynęło czasu, zanim na roli pojawiła się gruba baba w czerwonej spódnicy z węzełkiem pod pachą. Oddała mężowi rzeczy i usiadła wyczekująco na miedzy. Chłop z węzełkiem w garści, nie śpiesząc się, prół dalej ziemię lemiechem w stronę Wiktora.
Ten mył się tymczasem w potoku...
Tak dokonały się uroczyste jego obłóczyny.
— A teraz pójdziemy na śniadanie... Zwą mię Mitryj Stepanycz... A ciebie, chłopcze?...
— Wiktor.
— I nic więcej?
— Nic!
— Niech i tak będzie!... Bez imienia i owca baran!...
— No, i zażyłeś, biedaku, niedoli, zażyłeś... Tyli kraj świata, — jak matka urodziła —