Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/347

Ta strona została przepisana.

szedłeś goluśki... Powiadał mi mąż... o rety... powiadał! Że też cię jeszcze nie zabili, dziwota!? — litowała się gospodyni, raz wraz składając ręce. — A taki młodziuśki, dziecko nieledwie. Niestarszy od naszego wojaka! — dodała, spoglądając życzliwie na młodzieńca.
Wiktor pomagał dość sprawnie gospodarzowi wyprzęgać konie i powiódł je pod szopę. Przy herbacie z gorącymi placuszkami na maśle nawiązała się dalsza znajomość. Potem przybysz narąbał gospodyni drew i dopomógł jej wysadzić flance kapusty w ogrodzie. Wieczorem Mitryj Stepanycz zaproponował gościowi, aby został u niego przez lato.
— Dużo ci nie dam, gdyż widzę, że naszej chłopskiej roboty nie umiesz, ale dam ci... rubla miesięcznie, buty, świtę, kożuch...
— Całe lato, nie wiem, czy będę mógł... ale na sianożęć zostanę... zgoda!
— A dokąd się śpieszysz? Tu, u nas, dobrze, cicho... Jedynie markocić ci się może, że wódki niema... A i to stary jeździ od czasu do czasu do miasteczka i przywozi... możesz się upić! — przekładała gospodyni.
— A daleko miasteczko?
— Będzie wiorst ze sto...
Spojrzała na przybysza przychylnie; badawczo spoglądał nań gospodarz, ciekawie zerkała