kapustę, podzielał obawy, że kartofle zbyt wolno dźwigają się z pod ziemi. Nie przerywał długich, żałosnych opowiadań, wciąż tych samych, o synu żołnierzu, który już trzeci rok służy gdzieś na kraju świata... W święta chodził z Natalką, Kieszką i Wierką do lasu na grzyby... hukał tam i śpiewał, ile dusza chciała. Pod przewodnictwem tegoż Kieszki, z którym nieraz »tabunił« rozbiegłe po lasach konie (a było ich ze dwadzieścia), zbadał okoliczne tajniki, mokre »kałtusy« bezkreślne, gdzie gnieździły się kaczki, poznał mszyste wysmały i wrzosowiska, gdzie rosła maroszka i »oblepicha«, gdzie chowały się wypiory cietrzewie... Nieraz przynosili z takiej wyprawy ustrzeloną zdobycz, za co coraz łaskawiej spoglądała nań gosposia i coraz chętniej z nim żartowała Natalka.
— Ty patrz w oba oczy... nie zmarnuj mi bez pożytku dziewki! Coś ich zabardzo puszczasz! — mruczał Stepanycz.
— Nie bądź głupi! Chłopak jak mnich, nie patrzy nawet w naszą stronę!
— Już jabym cię przeorem tego klasztoru nie zrobił... Znam ja ich, tych mnichów!
Marya Wasilewna wzdychała ukradkiem; w jej wypukłych, obciążonych górami tłuszczu piersiach też żyła niejasna tęsknota do małej choć w życiu odmiany. Nieznacznie
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/349
Ta strona została przepisana.