Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/350

Ta strona została przepisana.

robotnikowi podsuwała smaczne kąski w czasie obiadu. Ale mąż bacznie na wszystko uważał i przybysza na chwilę nie pozostawiał bez nadzoru.
— A gdzie? A dokąd? A po co?...
Kobiety czuły oko gospodarskie i strzegły się.
Niedługo gospodarz zabrał niebezpiecznego parobka na pokosy. Po paru dniach Wiktor posiadł niezgorzej mądrość wymachiwania kosą-»litewką« i Stepanycz zaczął niepostrzeżenie coraz więcej od chłopca wymagań, żyły zeń po trochu wyciągać... Gdy po pracowitym dniu od świtu do zmroku, skąsani przez komary, z obolałymi, jakby wyschłymi z krwi członkami wracali do domu, żaden z nich nie miał ochoty do romansów... W święto spali do obiadu, a po obiedzie znowu się kładli, aby spać do wieczora... Przezorny gospodarz kładł się wtedy razem z Wiktorem w szopie na sianie, pod pretekstem, że w izbie gorąco, a w śpichlerzu... myszy hałasują. Wiktor widział te manewry i śmiał się w duchu... Ale myślał, że to tak pilnują Natalki.
— Dziewka jak rzepa i bożą wolę już czuje! — rozważał rozbudzony chrapaniem gospodarza. — Rzecz prosta, że się lękają! Owszem, niechby tylko mi spać nie przeszkadzali!