Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/359

Ta strona została przepisana.

to stawało się coraz wyraźniejszem, on nic tego nie dostrzegał, ogarnięty strasznym porywem tęsknoty, pochłonięty jedną jedyną myślą: być jak najprędzej ze swymi, dzielić z nimi losy, opisane w liście.
Otwarcie odejść nie mógł. Od rozmowy z gospodarzem śledzono go czujnie i, aby zmusić go spać w »podizbiu«, zapełniono szopę po sam szczyt sianem.
Częste deszcze przedłużały żniwa.
Markotny nastrój zapanował na »zaimce«.

Uciekł. W noc ciemną, wietrzną, wyszedł ostrożnie, licho odziany i bosy. Zanurzył się w bór ciemny, zbałwaniony, drgający od zimna, obmierzły od dżdżowej siepoty. Drogę do miasteczka znał dobrze, ale instynkt włóczęgi kazał mu iść bokami, bezdrożem. Dobrze zrobił, gdyż w mglistym świcie rychło usłyszał tętent za sobą i, przywarowawszy w jamie wykrotu, dostrzegł Stepanycza, pędzącego oklep na koniu z fuzyą na plecach. Widział zdala jak wyjechał na rozstaje, jak zsiadł i długo badał ziemię oraz krzewy wokoło. Poczem chłop wracał wolno, rozgniewany, zapuszczając złe, przenikliwe oczy w pobocza puszczy.
Dwa dni szedł Wiktor do miasteczka bez przygód szczególnych. Wsie omijał.