Wiktor ciężko usiadł i, całą potęgą woli opanowując wzburzenie, przytknął szczękające zęby do szklanki.
— Więc... Szumski? — spytała nagle łysina, siadając obok Wiktora na rogu stołu i wpatrując się badawczo w zbiega. — A do jakiej należycie partyi?
Wiktor z odcieniem dumy wymienił nazwę jednej z najpotężniejszych organizacyj politycznych.
Zapanowało chwilowe, niezrozumiałe dlań milczenie...
— Oho! A wiecie, że tam się u was coś psuje...
— Rozłam... Wiem napewno — wtrącił ktoś drugi.
— Co?...
Wiktor powstał mimowoli.
— Niepodobna!
— Dlaczego? To było do przewidzenia... Partya wasza nie ma naukowych podstaw. Jest zlepkiem żywiołów... Drobne mieszczaństwo i robotnicy... Patryoci i socyaliści...
W miarę, jak mówili, Szumski bladł, i wązkie usta nikły mu całkowicie w półbolesnem, półwzgardliwem zacięciu.
— Ach, słyszałem już to... Więc to tylko domysły?
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/363
Ta strona została przepisana.