łożył łokcie na drążkach tarantasu. Wiktor spojrzał bystro na niego.
— Wasylicz!
Włóczęga cofnął się cokolwiek, i twarz mu poczerwieniała.
— Ignac!... A to spotkanie! Powodzi ci się, widzę, tak... uchasz!?...
— A tobie jak się wiedzie? Daleko jednak zaszedłeś...
— Ano wie-dzie-się... — przeciągnął stary. — A co, czy nie zgadłem odrazu, coś ty za ptak?! Starego włóczęgi nie oszukasz...
— Krzycz, krzycz... na przewóz — upominał Wiktor zbaraniałego woźnicę... — Poczekaj, strzelę, może prędzej usłyszą...
Szybko wyciągnął rewolwer i wypalił w powietrze.
Włóczędzy, którzy, stropieni rozmową, zbliżali się ciekawie do pojazdu, zatrzymali się na chwilkę.
— Co się śpieszysz — ciągnął Wasylicz, jakgdyby nic; — myślałem, że się z nami po dawnemu herbaty napijesz?!
— Nie mam czasu, bracie... Pilne interesy. A wam pewnie niepilno... Przecież już raz musiałem cię dla pośpiechu porzucić... — uśmiechnął się Wiktor.
— Chwackoś nas urządził... Tylkoś niepo-
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/374
Ta strona została przepisana.