potrzebnie koszuli mojej nie wziął... jabym wziął...
— No... bo twoja wiara inna... A chcesz, to cię podwiozę?
Wasylicz zamyślił się.
— Nie, nie mogę... Ja, widzisz, nie sam tu jestem. I po co?... Wcześniej, później... dalej, bliżej... jednaki mój koniec!... Daj trzy ruble na przepicie dla chłopaków i zabierz nas na prom... Już płynie... Widzicie ich, myślą pewnie, że »japońcy«... tak się pośpieszyli... — zwrócił się do towarzyszy, którzy z powagą i uszanowaniem przyglądali się wysokiej figurze Wiktora. Es-er też im się ciekawie przyglądał nie wyjmując ręki z kieszeni, gdzie miał rewolwer.
Już na drugim brzegu Wiktor, płacąc za przewóz, dał pięć rubli Wasyliczowi, ale ręki mu nie uścisnął, choć ten zrobił ku niemu ruch. Łuna krwi opłynęła grubą szyję i obwisłe policzki włóczęgi.
— Dziękuję ci, stary, żeś mnie nakarmił...
— Niech ci służy na zdrowie! — odrzekł krótko.
— Może się kiedy jeszcze spotkamy...
— Ech, lepiej... nie!
— Bywajcie zdrowi!
— Jedź szczęśliwie i kłaniaj się od nas
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/375
Ta strona została przepisana.