Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/378

Ta strona została przepisana.

kterystyczny rząd słupów, i długa równa linia niby plosa ukrytego morza przecięła widnokrąg.
— Kolej! — zawołał ze wzruszeniem es-er. Za chwilę tarantas turkotał już na brukowanym podjeździe stacyi.
Była to licha, brudna i mała stacyjka, pozbawiona bufetu i nawet poczekalni, ale za to posiadająca wspaniałego... żandarma.
Wiktor z przykrością spostrzegł, że nie może opanować zimnej nienawiści, uczuł, że twarz wydłuża mu się, jak paszczęka wilka. Unikał więc spotkania wzrokiem z szarofiołkowem wspomnieniem przeszłości. Pulchny, niebieskooki, dość dobroduszny stróż bezpieczeństwa zaraz ich spostrzegł i zaniepokoił się również. Byli sami na stacyi. Pociąg miał przyjść według rozkładu za godzinę, nie licząc opóźnienia. Dla zabicia czasu wyszli na plant, lecz i tam natychmiast dostrzegli za szybą okna czerwoną twarz z faworytami i podejrzliwe niebieskie oczy. Spojrzeli na siebie znacząco. Młode, okrągłe policzki es-era podciągnęły się w górę. Mocno uścisnął Wiktora za łokieć.
Stacya zaludniała się zwolna; przeszedł posługacz z latarkami i bańką nafty; zaruszały się semafory; zadźwięczał, zakuł pośpiesznie a nużąco i jednostajnie sygnał elektryczny;