koło drzwi pojawił się wyszarzany strażnik ziemski; stuknęło okienko kasy. Wtedy wrócili na salę. Niezwłocznie podszedł ku nim żandarm:
— Pasporty...
Podali je bez zbytniego pośpiechu. Czytał, oglądał, mrużąc oko, podpisy i pieczęcie z miną nieskończenie poważną. A tymczasem szyny już dudniły pod zbliżającym się pociągiem. Wiktor poszedł do kasy po bilety. Es-er dalej czarował uśmiechem »naczalstwo«.
— A daleko stąd najbliższy bufet?
— Trzecia stacya! — odpowiedział pośpiesznie strażnik.
— Niema tu, widzę, nikogo, coby pomógł nam zanieść walizki do wagonu...
— Cóż... mogę i ja... podać!
— Więc nieście do drugiej klasy!
— A skąd panowie jedziecie i dokąd? — pytał przeciągle żandarm.
— Kupcy, kupcy... do Irbitu... na jarmark. Przecież napisano w pasportach — odpowiadał pośpiesznie es-er, odbierając papiery i pomykając za Wiktorem ku drzwiom.
Ze słodkiem wzruszeniem, z przedziwnem, rozkosznem uczuciem jakby ponownych zaślubin z czemś drogiem, od czego oderwano ich przemocą, wyciągnęli się na szarych sie-
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/379
Ta strona została przepisana.