centy Matwiejewicz Sieriebriakow, — sprawdził młodzieniec, zaglądając do swego pasportu.
— A więc... Kiesza!
— Ano niby Kiesza...
— Bilety, panowie! Panowie tylko co wsiedli? czy nie tak? — przeciągnął przez nos konduktor.
— Właśnie! Oto są...
Gdy minęła kontrola, znowu pogrążyli się z zamiłowaniem w gryzienie obwarzanków. Nagle »niby Kiesza« siadł na ławkę obok Wiktora i, opierając mu rękę na ramieniu, zagadał ciepło:
— Słuchaj... Daruj... Rozumie się, że ja wiem, że ja domyślam się, dlaczego... nie podałeś mu ręki... Ten tam... trup... Ale przyznaj, wszak z tobą postąpił on po ludzku? Dlaczego nie uszanowałeś w nim tej... kruszyny człowieka? Przecież to wszystko pewnie, co on jeszcze z tego działu posiadał... Nie zauważyłeś, jak on boleśnie się zmieszał... jakbyś mu dał policzek!... Czyż tak wielka w zasadzie między nami różnica? Czy ty... czyż my nie tratujemy, nie rozbijamy rozmaitych poglądów i obyczajów, które są święte dla innych ludzi? Czy nie łamiemy co krok powszechnej etyki? On też jest... protestem, wy-
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/381
Ta strona została przepisana.