mogę na świecie razem z tem, co się tam dzieje...
— Dlaczego więc... nie umrzesz sam?
— Dlatego, że umierając nie miałbym wrażenia, że tamto... choć część tamtego — zginie wraz ze mną, podczas, gdy zadając ciosy, widzę cząstkową śmierć... Będę walczył, muszę walczyć, ale mylisz się, jeżeli myślisz, że ja to... dla pełni życia... Ja cierpię... ja strasznie cierpię... — dodał wstydliwie i cicho.
— I ja cierpię... — zgodził się Kiesza. — Ale cóż z tego? To znaczy jedynie, że dusze nasze nie znoszą rozdźwięku, sprzeczności... Lubię się zastanowić, skąd to pochodzi?...
— Po co? Wolę myśleć, jak to usunąć!
Umilkli i zadumali się, patrząc w okno pociągu, gdzie obłoki czerwonych skier wyprawiały w ciemościach nocy dziwaczne harce. To leciały jak krwawa, pylna mża, to wiły się, jak długie rozwichrzone włosy szybującej obok pociągu dziewicy pożaru. A pociąg uciekał, uciekał, gdakając miarowo...
— Widzę, że towarzysz jest trochę maksymalistą — zauważył z lekkim przekąsem Wiktor.
— Nie wiem doprawdy, kim jestem... Na co mi etykietki... Pracuję z ludźmi, których poglądy uważam za najbliższe swoim, a po-
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/383
Ta strona została przepisana.