— To zupełnie co innego. Wasza kwestya jest częścią naszej... Rozwiązanie naszych zagadnień...
— ...Jesteśmy stokroć od was nieszczęśliwsi... — ciągnął, nie zważając nań, Szumski. — Musimy zwalczać nietylko własne wady i występki... Cierpimy często za swoje i za cudze winy... To stwarza taką straszną plątaninę, taką duszącą sieć, że często wydaje się, iż niema dla nas ratunku. Każda wasza ofiara, każde wasze zwycięstwo, lub prosty wysiłek szlachetny staje się bezwarunkowo dla was cegiełką lepszej przyszłości... Dla nas one lecą w nienasytną przepaść, która nie ma dna i brzegów...
— Och! Aż tak?!
Szumski nie odpowiedział.
I znowu jakgdyby mrożąca tafla lodu wyrosła między nimi.
Gdy nazajutrz obudzili się ze snu, w sąsiednim przedziale znalazło się kilku pasażerów. Obecność ich utrudniła im rozmowę. W oknach wagonu przesuwały się, niby wstęga kinematografu, szare zadeszczone krajobrazy. Kiesza kupił na większej stacyi jakieś romansidło, Wiktor pilnie studyował stare gazety.
Przejezdni zmieniali się, wsiadali, wysiadali. Parę razy zbiegowie uczuli na sobie
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/386
Ta strona została przepisana.