Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/387

Ta strona została przepisana.

ciężkie, badawcze spojrzenie znanych im dobrze figur. Raz zrewidowano nawet pociąg cały. Lecz zbiegowie umieli tak dobrze dostosować szarość swego zachowania się, rozmów i giestów do szarości otoczenia, że »oczy i uszy« prześlizgiwały się po nich wciąż jak po gładkiem miejscu.
Dopiero w Tajdze zagroziło im pewne niebezpieczeństwo. Kupa tragarzy wpadła do wagonu.
— Przesiadać, przesiadać! Do innego pociągu... Kto do Tomska?...
Musieli być w tem mieście, gdyż tam mieli dostać pieniądze na dalszą podróż i potrzebne wskazówki.
Podnieśli się.
— Hej, tutaj! Prosimy... Dwa kuferki...
— Będzie osobista rewizya! — szepnął cicho wąsaty tragarz z fioletowym nosem.
— Nie śpiesz się! Jeszcze to zabierz! Niech wyjdą... Po co się tłoczyć? — powiedział spokojnie Wiktor. Zwrócony tyłem do publiczności, zręcznie wyjął rewolwer i kiwnął na towarzysza. — Masz, schowaj to... oddasz nam w tamtym pociągu. Który numer?!
— Dwudziesty piąty... Dobrze, proszę pana! — odrzekł tragarz.
Spuścił rewolwery do obszernych kieszeni, jedną walizę zarzucił na ramię, drugą