glądał na otaczających, ściskał zęby i, oparłszy tył głowy o poduszki siedzenia, zamierał na długie godziny bez ruchu, z zamkniętemi powiekami.
Ktoś pociągnął go za rękaw. Drgnął i otworzył dziko płonące oczy.
— Co?
— Bilet!
— Czy niemożna pytać trochę grzeczniej?
Kontroler patrzał nań ze zdziwieniem i nieufnością, podczas gdy on szukał bezładnie po kieszeniach, nie mogąc pokonać drżenia rąk. Pasażerowie spoglądali na niego ciekawie, wyczekująco...
— Aha! oto jest! Włożyłem do portmonetki. Czy daleko stąd przesiadam się?
Czuł, że mówi zbyt głośno i zbyt wiele.
— Przesiada się pan dopiero na trzeciej stacyi.
— Doskonale. A bufet daleko?
— Tam też będzie miał pan bufet.
— Bardzo dobrze, dziękuję.
Otaczający interesowali się nim coraz więcej. Jakiś żydek wyjrzał z drugiego przedziału i zapytał półgłosem:
— Pan zdaleka?
— Zdaleka.
— A skąd?
Wiktor zamknął oczy i udał, że zasypia.
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/393
Ta strona została przepisana.