— Właśnie! Ale oni rozporządzają się cudzem mieniem. W tem cała rzecz...
Rój słów... myśli... urywanych zdań... dawnych wspomnień szumiał dokoła, jak kołysanka lat dziecinnych... Pragnął wstać i powiedzieć tym ludziom: »oto jestem, wróciłem do was!«
Pragnął uścisnąć ich, spytać o tysiące szczegółów z życia, które upłynęło bez niego, i opowiedzieć im swoje przygody, bóle, udręki... Nagle w najczulszych i najweselszych momentach cudnych opowiadań wypływały przed nim niby krwawe widma, niby krótkie błyski piorunu, niedawno przeżyte obrazy... Szukający go w stepie buryat... Własna jego naga figura, idąca przez las słoneczny... Krwawo oświetlona buda wioskowego stróża... Trup u drogi... Prom... Stary Wasylicz... Młoda, czysta i natchniona twarz Kieszy... Wreszcie niepostrzeżenie w jasnej, księżycowej aureoli wypłynęła i postać najdroższa i dlatego najdalej odpychana, zachowana gdzieś na samem dnie zawstydzonej duszy. Wypłynęła wśród woni kwiatów i powodzi miesięcznego blasku...
Już się nie bronił... Za chwilę, za godzin kilka zobaczy ją... Już pociąg mija wzgórza znajome... Oto lasek, gdzie nieraz »toczył wagary«, uciekłszy z gimnazyum... Oto obrane
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/395
Ta strona została przepisana.