Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/398

Ta strona została przepisana.

sze piętro i z bijącem sercem pociągnął za dzwonek. Długo czekał, wreszcie zagrzmiały łańcuchy, i z rozchylonych drzwi wyjrzał blady nos.
— A co to?
— Do panny Heleny...
— Jakiej panny Heleny?
— Panny Heleny Zwierzynieckiej...
— Tu nie mieszka... tu mieszka Rubinstein!
— Więc wyprowadzili się... A dokąd?
Ale drzwi już się zatrzasnęły.
— Idź pan, idź pan! Tu niema nic dla pana! — słyszał za drzwiami mamrotanie, a na podwórzu głos kobiecy wołał:
— Stróżu! stróżu! jej!
Cofnął się do bramy i sam zaczął szukać stróża. W małym chlewku znalazł całą rodzinę...
— Stróżowa jestem... stróż poszedł... — wezwali go do cyrkułu... — A co wielmożnemu panu?
— Dokąd się wyprowadzili Zwierzynieccy?
— Zwierzynieccy? Tu tacy nie mieszkali...
— Ależ mieszkali. Wiem napewno...
— To my nie wiemy, bo my niedawno... od kwartału...
Zakłopotany wsunął dyskę stróżowej i odszedł. Na ulicy zatrzymał się i rozważał, co