koju wyjrzał znany mu z widzenia redaktor i krzyknął adres.
— Pan nietutejszy? to wcale niedaleko stąd, czwarta ulica naprawo...
Błoga radość znowu zalała mu serce. Poczuł się ocalonym. Pomaszerował, nie żałując nóg.
Helena sama otworzyła mu drzwi.
— Do kogo pan sobie życzy?
— Panno Heleno... nie poznaje mnie pani?
Cofnęła się zdumiona, przerażona nieledwie.
— Pan... pan... puścili pana?
— Ależ nie... uciekłem! — odrzekł, zdejmując palto.
Chwyciła go za rękę i pociągnęła w głąb przyległego saloniku.
— Pan pewnie nie wie, co się tu u nas dzieje?
— Owszem. Byłem u Bukowskiego... Nie mogłem odszukać adresu państwa...
Usta jej zbielały i zęby zaszczękały drobnym bolesnym szczękiem.
Opowiedział jej w krótkości całe zdarzenie. Słuchała uważnie, lecz wydało mu się, że się słania na nogach. Zrobił nieznaczny