Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/407

Ta strona została przepisana.

gardę dla dawnego programu, dla przeszłości, wyszydzano i obrzucano błotem dawnych zasłużonych działaczy... Zaczęła się wewnętrzna, zażarta, bratobójcza walka... Działo się coś niesłychanego... Nie spełniano uchwał, przeszkadzano sobie wzajem... Nie, nie będę o tem mówiła... nie mogę...
— A robotnicy? — spytał złamanym głosem.
— Też się podzielili... Znaczna część oszołomiona, zachwiana w wierze waha się, lub odchodzi, traci idealizm... Tragizm niewysłowiony...
— A pani, panno Heleno? Czy pani też odeszła?
Zmieszała się i spojrzała nań smutno.
— Niezupełnie... Nie! Ale... mama umarła... Musiałam zająć się drobnem rodzeństwem, gospodarstwem... więc chwilowo... znalazłam się na uboczu...
Siedział postarzały, zgięty ze zwieszoną głową i nie patrzał na nią.
— Ojciec idzie! — szepnęła drżącym głosem i podniosła się.
Podniósł się i Szumski.
— Helciu! Helciu! Rewirowy przysyła stróża, aby oddać klucze od naszej góry i piwnicy... Coś nowego... Co oni chcą z nami robić? Chodź, gdzie się podziałaś?