Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/408

Ta strona została przepisana.

— Tu jestem, ojcze.
— A kogo tam masz, Helciu? Wszak prosiłem cię, żebyś... — zabrzmiał głos na progu, i we drzwiach ukazał się siwy mężczyzna ze wspaniałą, rozłożystą brodą.
— A-a-a... To pan... W jakiż to sposób? Więc pan wrócił?! Czy uwolniono pana?
Chłodno przyjął wyciągniętą rękę i nie ruszył się, gdy młodzieniec pochylił się do jego ramienia.
— Nie, ojcze, pan Wiktor uciekł i potrzebuje właśnie...
— Co to, to nie. Nie cofam nigdy swego słowa, a już powiedziałem, że z tem skończyłem... Dosyć, panowie! — zaczął z pięknym gestem. — Ale pogadać mogę... Owszem, nawet bardzo proszę! — dodał i ręką wskazał Szumskiemu fotel. Ten jednak z zaproszenia nie skorzystał, tak, że i mecenas po krótkiem wahaniu pozostał na nogach.
— Czegóż jeszcze chcecie? Doprowadziliście kraj do pożądanego przez was stanu... Nędza, bezrobocia, głód... rozboje... Zamiast korzystać ze swobód, zająć się pracą twórczą — strajki, wywłaszczenia, chaos mgławice... Rozpętaliście bestyę... Cofnęliście życie o sto lat... Zniszczyliście wysiłki całego pokolenia... uniemożliwiliście wszelką kulturalną pracę u podstaw...