Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/411

Ta strona została przepisana.

— Żadnych adresów... Proszę sobie iść! — ostro wmieszał się Zwierzyniecki, stając między gościem a córką. Znacząco ujął za klamkę i, skoro się tylko Wiktor cofnął do sieni, drzwi za nim natychmiast zamknął.
Helena gorączkowo szukała w ciemnościach kapelusza i okrycia.
— Chcesz iść? Szaleństwo! Ani mi się waż! Telefonowano mi, że straszne rzeczy dzieją się na mieście...
Dziewczyna nie słuchała go. Wtedy przekręcił klucz w zamku i włożył go do kieszeni. Poczem spokojnie zapalił lampę.
— Zdasz mi sprawę z tego, co tu między wami zaszło... Czego on od ciebie chciał? Dlaczego przyszedł do nas właśnie? Żądam, aby to się raz nazawsze skończyło!... — mówił.
Ale Heleny już nie było. Rzuciła się w głąb mieszkania i, roztrąciwszy drobne rodzeństwo, zastępujące jej drogę, wypadła przez kuchnię na schody, na podwórko i w bramę.


XIV.

Szumski był już dość daleko. Szedł sztywnym, niepowstrzymanym krokiem lunatyka. Głębię ulicy zasnuł już stalowy zmierzch. Blado migały w nim żółte centki latarń... Ja-