czona... Jesteś, kochany, odemnie silniejszy!... — szepnęła, zarzucając oba ramiona na swoją zapłonioną twarz.
— W zamian powiedz mi, dlaczego nie zastawiasz sieci?!
— Lękałem się, że...
— Widzisz... — przerwała mu żywo, — ryby to zupełnie co innego... One takie od nas... odmienne... Ale zwierzę... ptak... Dotychczas widzę oczy tego łabędzia...
— Właśnie, właśnie, a ja...
Zatkała mu usta ręką.
— Wiesz jak zrobimy: źle mi się tu kąpać... Brzeg błotnisty i głęboko... Więc będziesz mię przewoził na tamtą piaszczystą mieliznę gdzie masz połów i podczas mej kąpieli sieci opodal zarzucisz... Czy dobrze!? Czasu w ten sposób nie stracisz i samej mnie tu nie zostawisz... Boję się, wszystkiego się boję! I coraz bardziej bać się zaczynam... Czy ty nie zauważyłeś, jak blisko już ku nam ludzie podeszli?...
— Ależ to są jakuci! Znam ich prawie wszystkich... i oni mnie znają... Możesz ich się nie lękać — dodał z pewną ostrością w głosie.
Ręka Zofii zanurzona w kędziorach Stefana z lekka drgnęła.
— Wiem. Rozumiesz przecie, że nie osób lękam się, lecz... wydarzeń. Schroniliśmy się
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/51
Ta strona została przepisana.