tłum oberwanych, pół-nagich jakutów. W kącie chałupy dreptały niespokojnie w wodzie i własnym pomiocie ciężko sapiące krowy; psy, koty i nagie dzieci kręciły się po rozmokłej, błotnistej podłodze pod nogami starszych. Duszący zaduch schwycił za gardło Zofię ale nie miała wyboru; noc ciemna, burzliwa wylewała na ziemię strugi nieustającej powodzi. Było tak ciasno w jurcie, że na wąskich żerdzianych pryczach spało pokotem po kilkoro osób. »Białych gości« uhonorowano odstąpieniem na ich wyłączny użytek małego kącika. Z trudnością udało się Stefanowi namówić Zofię, aby się położyła. Sam on ku wielkiemu zdziwieniu jakutów przesiedział noc całą podrzemując na niskim zydelku przed ogniem...
— Boi sięl? Czy co? Nas jakutów się boi?!
— Albo to niema się za co bać?! Czy to mamy ich za co kochać?...
— Ee!... Czego ma się bać człowiek z bronią?! Albośmy to sądzeni przez sądy złoczyńcy?... Gospodynią swoją pewnie tak szanuje... Nie kładzie się, żeby więcej miejsca miała... U nich inaczej niż u wszystkich ludzi — kobieta jest u nich panią!... Kiedy co nieść trzeba, to mężczyzna niesie a kobieta z parasolką idzie... Widziałem w mieście... — gawędzili po kątach jakuci, na tyle głośno, że Stefan słyszał wybornie...
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/64
Ta strona została przepisana.