Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/67

Ta strona została przepisana.

— Daleko jeszcze?
— Już niedaleko... Jak tam czujesz się, kochana? Czy żyjesz jeszcze?
— Żyję, ale już o niczem nie marzę jeno o suchym ciepłym kącie!
Westchnął i otarł spocone czoło.
Dobił do brzegu, wyczerpał z czółenka wodę, świeżych gałązek na dno położył, posadził na nich pieczołowicie »swoją kobietę«, okrył ją, otulił, gdyż znowu zimny wiatr się zerwał, i ruszył dalej.
W zaciszu brzegów bez wielkiego trudu i niebezpieczeństwa dostali się do przystani, gdzie na legarach czerniała po staremu wielka, lśniąca obecnie od wody łódź.
Siepota ustała, lecz potoki błotnistej wody deszczowej z głośnem bulkotaniem żłobiły gęsto rozmokłą ziemię i porywy wichrzyska raz wraz rzucały z obłoków na pola i lasy tumany zimnej rosy słotnej.
Z dziecinną niemal radością powitała Zofia swój panieński pokoik.
— Teraz ja będę gospodarzyć! Proszę usiąść i wypoczywać — zawołała.
Ochoczo wzięła się do rozpalania ognia, do gotowania herbaty i smażenia przaśnych placuszków.
— Zamiast siedzieć pójdę do Uprawy, może przyszły gazety i listy...