Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/69

Ta strona została przepisana.

małe kolorowe ćwiarteczki. Rysy jej ściągnęły się i zaostrzyły — nabrały surowej energii.
— Cóżeś ty taki zasępiony?
— Eh! nic!... Głupstwo!... Książe siana nie kupił!... Mówi, że zgnić może, że rok będzie dżdżysty... że ma dość swego...
— Więc co takiego?
— Co? Nie będziemy mogli wrócić!...
— Jeżeli mają lać ciągłe deszcze, to lepiej, że zostaniemy...
— Gdzie?...
Po raz pierwszy podeszli tak brutalnie i blisko do kwestyi ujawnienia swego stosunku przed światem. Znów Zofia zapłoniła się mocno, ściągnęła brwi i usta...
— Choćby... u mnie! — rzekła cicho.
— Nie pozwolą. Tu lepsze miejsce...
— Więc u ciebie!...
Twarz mu się rozśmiała.
— Trzeba będzie podać prośbę...
Teraz z kolei ona zachmurzyła się.
— Po co zaraz podawać?... Poczekamy jak nas zaczną niepokoić...
— A jeżeli dziecko?
— Dotychczas go niema!...
Oboje umilkli i zagłębili się w przeglądaniu przyniesionych gazet. Stefan wkrótce wstał i zadumany zaczął się przechadzać po jurcie.