Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/73

Ta strona została przepisana.

ręczyny, śluby, wesela są niezmierne brutalne... że tchną barbarzyństwem czasów w których powstały, kiedy to siłą uprowadzano kobiety, kiedy społeczeństwa, rody, rządy, rodziny mieszały się do wszystkiego... kiedy rzeczy wstydliwe i tajemne pełniono publicznie... Weźmy choćby to odprowadzanie oblubieńców do sypialń na dawnych weselach... Spłonęłabym ze wstydu i nie byłabym w stanie odpowiadać na pocałunki pocałunkami, wiedząc, że za ścianą cała czereda kobiet i mężczyzn, rozgrzanych jadłem i napojem, o tem myśli, wyobraża to sobie i nawet o tem mówi... Albo nazajutrz... wyjście poranne... Dalej wizyty poślubne... Wszystko, wszystko to wstręt i odrazę budzi we mnie jak publiczna chłosta... Ciało moje kurczy się i w sobie zamyka na samą myśl o tych przejściach... Myślę, że w zwykłych warunkach nie wyszłabym za mąż. A przecież nie jestem nadmiernie wstydliwa... ale tylko z tobą, ukochany!... Nie chcę też żadnych próśb!... Jeżeli zaś zamieszkamy razem, bez pozwolenia władz, zaczną się zaraz donosy i zatargi z policyą... Więc lepiej niech zostanie jak było... Zgódź się!... Nie marudź!... Bądź dobry!...
Zarzuciła mu zwykłym ruchem ręce na szyję i przytuliwszy policzek do jego policzka szeptała cichutko jak wietrzyk: