wichrzysko rzucało nań co chwila to z góry, to z boku garście rozpylonej wody. Odkrywał nadspodziewanie coraz to inne nory w rozmaitych miejscach. W dodatku płoty miejscami zostały naruszone przez bydło, miały złamane przęsła i porwane wiązadła. Musiał w lesie wyrąbać kilka nowych kołków, wici naciąć nad rzeką. Zapadła noc czarna, wietrzna, mokra i zimna a Stefan jeszcze tłukł się po polu.
— Ee!.. Dyabli niech wezmą nowe obyczaje!... — rozmyślał w domu późno, susząc przy płonącym ogniu swą przemoczoną odzież. — Czyby tak było, gdyby tu była... Nie kocha mnie po prostu... Prawdziwa namiętność łamie wszelkie przeszkody, nie zważa na ludzi, na wstyd... Nie kocha mnie ale sama o tem nie wie! — powtarzał z goryczą.
Siedział na niskim zydelku opadnięty przez posępne myśli i wsłuchiwał się w szelest lejącej na dworze pluchoty, spoglądał w okna skąd patrzała czarna, nieprzejrzana noc.
— Dośćby już było tego dobrego: zboże wylegnie a z siana zgoła nic nie będzie! Nie pójdę i jutro do niej, nie pójdę! Niech potęskni! A może rada, że mnie niema?... Wypoczywa sobie... Może już przekonała się, że mnie nie kocha?!
Poryw żalu, gniewu i tęsknoty zatargał jego
Strona:Wacław Sieroszewski - Małżeństwo, Być albo nie być, Tułacze.djvu/76
Ta strona została przepisana.